środa, 16 lipca 2014

Na kolonii życie płynie..


    Wspominając wszystkie kolonie i obozy, na których byłam, na mojej twarzy od razu pojawia się uśmiech z powodu ogromnej ilości pozytywnych wspomnień. Super było wyjechać w zupełnie nowe miejsce, z nowymi znajomymi, bez rodziców i do tego jeszcze spędzać większość czasu na zabawie i odpoczynku.
    Pamiętam, że wtedy jeszcze chodziliśmy raz w tygodniu na pocztę, skąd można było wysyłać do rodziców lub dziadków list czy pocztówkę z obowiązkowym dopiskiem w PS ""Kochani rodzice, przyślijcie mi koniecznie pieniążki" (często dla żartu koloniści przekręcali ten tekst na "Konieczni rodzice, wyślijcie mi kochane pieniążki"). Jeśli chodzi natomiast o zadzwonienie do domu, to nie zawsze udawało się w tym czasie wykonać telefon, ponieważ przed pocztą znajdowały się tylko/aż cztery budki telefoniczne, a przed nimi były ogromne kolejki. Nie było wtedy jeszcze telefonów komórkowych, a chętnych do rozmowy nie brakowało. Kupowało się wówczas żetony, a których jeśli mnie pamięć nie myli, najtańszy "A" był do połączeń lokalnych, "B" - międzymiastowych, a najdroższy "C" do zagranicznych. Nie było też wówczas tzw. wiszenia na słuchawce, bo taki żeton wystarczał na ok 3 min. rozmowy! Co sprytniejsi, jak ja, żeby trochę zaoszczędzić i jednocześnie wydłużyć sobie czas, wykorzystywali żeton "A" do połączenia się z przez lokalną centralę. Inni z kolei do wykonywania połączeń wykorzystywali stare dwuzłotówki, których wymiary pokrywały się z wymiarami żetonu B.
  
Tak czy inaczej kolonie to był czas, gdy można powiedzieć przechodziliśmy "szkołę życia" i uczyliśmy się wielu nowych rzeczy. Spośród wielu ważnych zasad, pierwszą i najważniejszą był szacunek i posłuszeństwo wobec wychowawców, którzy w tym czasie zastępowali nam naszych rodziców. Nie tylko przygotowywali dla nas program zajęć czy zwiedzania, ale również mieli możliwość nagradzania lub karania za nasze zachowanie. Kolejna istotna rzecz, to pomieszkiwanie w pokojach/namiotach wieloosobowych, gdzie nie dość że musiał panować porządek (sprawdzany i oceniany regularnie podczas przeglądów czystości), to przede wszystkim trzeba było nauczyć się życia w zgodzie z kolegami/koleżankami. Nie zawsze było to łatwe, ale ze względu na okoliczności, do wypracowania - wspólnymi siłami. Zwyczajnie, by było dobrze, to nie było innej rady, jak się dogadać.
   
   Dzisiejszy mój wpis będzie znacząco różnić się od pozostałych, gdyż został on sprowokowany wydarzeniami, jakie miały miejsce ostatnimi czasy.

   Najpierw głośno było na temat niespełnionych wymogów sanitarnych na obozie harcerskim, takich jak: brak prądu, posiłki dla ok. 60 dzieci i kadry były przygotowywane na miejscu z produktów żywnościowych nie dostarczanych w odpowiednich dla cateringu warunkach, brakowało środków dezynfekujących, a jedna osoba nie miała orzeczenia lekarskiego (http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20140709/PULAWY/140709604). Potem opinią wstrząsnęła informacja na temat heroicznej postawy policjantów, którzy w dobrej wierze przerwali biwak ojca z synem w centrum miasta i w niedalekiej odległości od sklepów. Ponieważ wokół obozowiska nie znaleźli oni potrzebnych do biwakowania rzeczy, takich jak: ubrań, koców czy jedzenia, mundurowi zabrali chłopca do radiowozu i wezwali karetkę pogotowia. W pełni zdrowego chłopca z kilkoma ukoszeniami owadów przekazali matce, a ojcu zafundowali przesłuchanie na komisariacie i zgłoszenie sprawy do prokuratury rejonowej o narażenie dziecka na niebezpieczeństwo utraty życia albo zdrowia (http://wawalove.pl/Dziecko-znalezione-w-szalasie-na-Bemowie-a14925).

  Czy przypadkiem nie popadamy w przesadę?

2 komentarze:

  1. też to zauważam, dzieci wychowujemy teraz na jakieś kaleki, wszędzie zagrożenia, ciągle pilnować, ciągle chronić... nie pamiętam, żeby mnie moi rodzice aż tak namiętnie pilnowali i chronili - przed życiem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakby było więcej komentarzy to na pewno było by bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń