Wraz z nadejściem słonecznych dni, rośnie nasza chęć do spędzania czasu na dworze. Praktycznie każdy, bez względu na to czy jest uczniem siedzącym na lekcjach, studentem na wykładach czy dorosłym będącym w pracy, myślami jest już na świeżym powietrzu. Ciepła, wiosenna aura sprzyja przede wszystkim spacerom.
Na taki właśnie spacer wybraliśmy się ostatnio całą rodzinką, czego efektem było znalezienie się na placu zabaw dwa osiedla dalej, tj. na os. Sienkiewicza Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Uważam, że to świetne miejsce do zabawy! Największą część zajmuje spore boisko do piłki nożnej, wokół którego leci asfaltowa ścieżka, idealna do jazdy rowerem czy spacerów z wózkiem. Dalej za nią (rozsypane dookoła boiska) znajdują się takie atrakcje, jak spory plac zabaw (dwie większe konstrukcje drewniane ze ślizgawkami, huśtawki, bujaki, piaskownica), drewniany pięciobok zręcznościowy, górka do jazdy na sankach i urządzenia do ćwiczeń. Nie brakuje też ławek do siedzenia dla rodziców czy osób starszych oraz terenów zielonych - wręcz idealnych na piknik. Tylko co z tego, skoro całe to miejsce praktycznie świeci pustkami? I co najważniejsze nie jest to spowodowane brakiem zainteresowania ze strony dzieci czy młodzieży.
Właściwie, to wszystkim można przypisać ten sam schemat:
- idę na plac zabaw, by się pobawić
- samemu, to żadna zabawa, więc rozglądam się za towarzystwem
-
nie ma nikogo, wiec żeby nie wyjść na desperata, to czymś się chwile
zajmuję od niechcenia np. włączam sobie muzyczkę w mp3, huśtam się czy
bawię się komórką
- nadal kątem oka obserwuję otoczenie, licząc że w między czasie ktoś przyjdzie lub coś się wydarzy
-
po ok 10-15 min. rezygnuję i odchodzę z poczuciem rozczarowania
(przecież tyle się mówi, by wyjść na dwór, no to byłam/em i NIC!).
Wracając do mojej historii..
Otóż, gdy tylko doszliśmy na miejsce mój syn zauważył dwóch chłopców grających w piłkę i postanowił się do nich przyłączyć. My zajęłyśmy ławeczkę po środku placu zabaw. Spacer na świeżym powietrzu sprawił, że niunia nie obudziła mi się nawet wtedy, gdy kibicowałam chłopakom w grze. Po jakimś czasie, gdy znudziło mi się już bezczynne siedzenie na ławce postanowiłam trochę poskakać w gumę, którą (podobnie jak skakankę) akurat miałam ze sobą. To musiał być naprawdę nietypowy widok dla osób, które w tym czasie przechodziły obok, bo patrzyły na mnie z niedowierzaniem. Tym bardziej, że mimo obecności jakiś trzech nastolatek, byłam właściwie jedyną osobą bawiącą się na placu zabaw. Pozostali przychodzili na plac, siadali na wybranym przez siebie urządzeniu (huśtawka, karuzela, drabinki itp.) i zwyczajnie się nudzili. I wtedy na karuzelę znajdującą się koło mnie usiadła dziewczynka. Zapytałam się jej czy potrafi skakać w gumę i czy mogłaby mi pokazać jak to robi. W ten sposób poznałam Patrycję, uczennicę 5 klasy SP. Chwilę później o to samo spytałam wspomniane już dziewczyny, gdy zdecydowały się opuścić plac. Były o rok starsze od Patrycji i tylko jedna z nich spróbowała mi pokazać co pamięta z "dawnych" lat, bo druga stwierdziła że w ogóle nie skakała w gumę. W tym samym momencie chłopcy skończyli grać w piłkę i rozpierzchli się po placu szukając dla siebie miejsca. Schowałam gumę i zaproponowałam Patrycji i mojemu synowi zabawę w tor przeszkód. Wykorzystaliśmy wydeptaną ścieżkę obok huśtawek, jako linię startu, zaś trasa przebiegała przez większość urządzeń. Zasady były jak najprostsze - przebiec trasę, bawiąc się na każdym z urządzeń i wrócić do mnie. Bez walki na czas, ale z wyliczoną liczbą ruchów wykonanych na każdym z urządzeń. Obserwował nas już z huśtawki kolega, z którym Bartek grał w piłkę. Nieśmiały z początku, Paweł dał się jednak namówić do zabawy. Chwilę potem dołączyli Michał i Kacper. Dzieciom sprawiło bardzo dużo radości pokonywanie przeszkód i przybicie
mi piątki na mecie. A kiedy była potrzeba zmodyfikowania czegokolwiek,
dzieci chętnie podpowiadały co jeszcze można dodać lub co zamienić. W międzyczasie dołączył do nas jeszcze kolega z klasy Patrycji. Początkowo właśnie ta dwójka zaczęła sobie dogryzać, jednak dałam im wyraźnie do zrozumienia, że przyszliśmy się tu fajnie bawić i że tego typu rozmowy i przezwiska zostawią sobie na później, bo teraz jesteśmy w jednej drużynie.
Łał!!! Sześcioro praktycznie nie znających się dzieci z osiedla, w dodatku w różnym wieku, bawiło się z nowo-poznanym kolegą i jego mamą. Cudowne, prawda? To jeszcze nie wszystko!!!!
Gdy na placu zaczęło przybywać maluszków z rodzicami, postanowiliśmy pobawić się w coś innego. Zaproponowałam zabawę skakanką w "szczurka". Najpierw to ja kręciłam skakanką, potem dzieci bawiły się już beze mnie. I ta zabawa po chwili dobiegła końca, gdy na chodniku pojawiło się więcej przechodniów. Pytałam dzieci o ich propozycje gry i padło naprawdę wiele propozycji, jednak mimo to dzieci jakoś nie potrafiły się razem bawić bez mojej pomocy. Ponieważ moja dzidzia już się obudziła i musiałam ją wziąć na ręce, zaproponowałam zabawę w "1..2..3.. Babajaga patrzy", którą wszyscy przyjęli z równie dużym entuzjazmem. Gdy i ta zabawa dobiegła końca, przedstawiłam jeszcze dzieciom propozycję zabawy w "Króla Lula", którą pamiętam z dzieciństwa, przy czym dodaliśmy do niej pomysły dzieci na "kroki", takie jak: kaczuchy (trzymanie się za kostki) czy Gagnam Style. Niestety w tym akurat momencie przyjechał po nas tata i nasz czas się skończył. Mój synek mimo spędzonych na dworze kilku godzin nie czuł zmęczenia, ani nawet głodu i wręcz miał do mnie ogromny żal, że zabieram go w środku fajnej zabawy.
Ta historia nasunęła mi na myśl pewien wniosek:
TRZEBA POMÓC DZIECIOM NAUCZYĆ SIĘ BAWIĆ! Dokładnie tak!
Pomóc nauczyć się bawić:
- bez masy przedmiotów ze sklepu - co z tego, że na reklamie wszyscy się świetnie bawią, jak w rzeczywistości zwyczajnie nie mam z kim się bawić?!
- bez presji bycia pierwszym/najlepszym czy konieczności zdobywania jakiś nagród - odpowiednie cechy osobowości czy talenty ukażą się same w trakcie zabawy!
- bez niepotrzebnej nieśmiałości i obawy przed poznawaniem nowych osób! - w szkole mamy kolegów/koleżanki z klasy, ze świetlicy z boiska czy placu zabaw, ale nie wszyscy mieszkają na jednym osiedlu!
- bez sztywno wyznaczonych reguł gry, ale z możliwością choćby w minimalnym zakresie ubarwienia zabawy nowymi pomysłami!
- by uniknąć "głupich" pomysłów związanych z tym, że dzieci przyprowadzane na plac zabaw same muszą organizować sobie zabawę, bo rodzice w tym czasie wolą znaleźć dla siebie wygodne miejsce do siedzenia, ewentualnie towarzystwo do rozmowy, ograniczając swoją aktywność z dzieckiem do pilnowania go.
Reasumując. Jeśli jesteś rodzicem i widzisz jakieś samotne dziecko, czasem może nawet grupkę "porozrzucanych" po placu dzieci, które nie do końca wiedzą co maja ze sobą zrobić, zaproponuj jakąś prostą zabawę. To może być coś co pamiętasz z dzieciństwa, a może wymyślisz coś na poczekaniu.. Przecież wiesz, że dzieci nie trzeba przekonywać do zabawy, a najlepszy sposób na wytłumaczenie zasad to wspólna zabawa. Ty też z pewnością najlepiej uczysz się przez doświadczenie!
Super pomysł, do tej pory pamiętam jak cudownie było się bawić na placu z dzieciakami, mieliśmy wtedy tyle pomysłów, nie było czasu żeby się nudzić!
OdpowiedzUsuńA co najwazniejsze nie brakowalo nam nigdy energii, prawda? :)
UsuńŚwietnie, nie raz już myślałam o tym - np. osiedlowa gra w kapsle i inne podobne zabawy. Gdzie te dziewczynki grające gumę?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i będę polecać :)
Przyznam szczerze, że sama już się nie mogę doczekać tego wpisu! :) Dostałam już zgodę mamy moich sąsiadek, by nagrać ich super-skaczące nogi w akcji, tyle że cały czas wracają późno do domu, a na weekendy jeżdżą na wieś:( Ale już się umówiłam, że jak tylko będą na naszym placu zabaw to maja dzwonić po ciotkę :) Także trzymaj kciuki!!! :)
UsuńBardzo inspirujący post, dla mnie - "przedszkolanki" - pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńpopieram. Bawmy się z dziećmi w proste gry i zabawy to może nie wyrosną z nich malkontenci.
OdpowiedzUsuń