poniedziałek, 24 lutego 2014

Wycieczkowe przyśpiewki!

  Pamiętam dwie piosenki z wycieczek szkolnych. Pierwsza w bliżej nieokreślonym języku, polegająca na powtarzaniu przez grupę, słów i melodii za głosem prowadzącym. Druga to muzyczna historyjka, zaczynająca się od zabrania ze sobą na wycieczkę niesfornego misia, by dalej opowiedzieć o serii niefortunnych zdarzeń pechowego doktora.

   Piosenka "O benoje" świetnie się sprawdza przy przełamywaniu "pierwszych lodów" zarówno wśród maluchów, jak i starszych dzieci.    Z doświadczenia wiem też, że jest to super piosenka do śpiewania z rodzicami, szczególnie podczas podróży samochodem. Nie umiem w tekście przekazać melodii, ale zbliżoną wersję do tej, którą znam można bez problemu znaleźć w internecie. Można też po prostu spytać się kogoś z dorosłych czy ją zna. Natomiast słowa są następujące:
O benoje, o benoje,
Oje benoje, oje benoje,
Umba ja, umba je. Umba ja, umba je.
Bago ba, bago je. Bago ba, bago je.
Czi ariele, czi ariele.
Ariele take tomba, ariele take tomba.
O masa, masa, masa. O masa, masa, masa.
Czi ariele falu mi, falu ma. Czi ariele falu mi, falu ma.
Bo było im za cicho (głośno, wolno, szybko..), Bo było im za cicho.
A więc śpiewali głośniej (ciszej, szybciej, wolniej..), A więc śpiewali głośniej.
Od początku: o benoje...                                   

   Druga piosenka jest już raczej dla młodzieży szkolnej, choćby z uwagi na zawarte w niej słowa. Ja pamiętam taką wersję:
Jedziemy na wycieczkę
Bierzemy misia w teczkę
A misio fiku-miku
Narobił w teczkę siku
A teczka była chora
Więc poszła do doktora
A doktor był pijany
Przylepił się do ściany
A ściana była mokra
Przylepił się do okna
A okno było duże
Wyleciał na podwórze
Na podwórzu była krowa
Kopnęła go do Krakowa
W Krakowie były dzieci
Kopnęły go do śmieci
A w śmieciach były szczury
Kopnęły go do dziury
A w dziurze były koty (lub była kaczka)
Porwały mu galooty (lub ugryzła go w siurdaczka)

   Dla bardziej zainteresowanych dodam, że w internecie krążą o wiele dłuższe wersje, które poza przytoczonym przeze mnie fragmentem nie są w ogóle do siebie podobne. Myślę, że to właśnie urok mojego dzieciństwa, gdy powszechnym i wręcz naturalnym było wymyślanie nowych zakończeń lub reguł do istniejących zabaw.

   Jeśli pamiętasz te piosenki w innej wersji, to śmiało napisz je w komentarzu! Warto ocalić je od zapomnienia!

wtorek, 18 lutego 2014

Na dobry początek: Dwa Ognie! :)


   "Dwa Ognie" - to zabawa piłką, w której dwie drużyny najlepiej o takiej samej liczbie uczestników (w warunkach podwórkowych nie jest to sztywna reguła) rywalizują ze sobą w "zbijaniu" przeciwników. Różni się od popularnego zbijaka tym, że dodatkowo wybiera się z każdej z drużyn osoby funkcyjne tzw. "matki", stojące na przeciwległych krańcach boiska. Pole do gry ma kształt prostokąta podzielonego na pół (jak do gry w siatkówkę).
Najlepiej gra się używając miękkiej piłki (np. do siatkówki, lub starej do nogi), bo uderzenie mniej boli.
   Okazuje się, że w sieci można znaleźć sporo wpisów dotyczących reguł gry zarówno do wersji osiedlowej, jak i  usportowionej, czyli tej na podstawie której organizowane są zawody szkolne. Moim zdaniem, to właśnie dzięki wuefistom oraz wychowawcom na obozach dla dzieci i młodzieży ta gra przetrwała do dziś.


 Ja opiszę jak to wyglądało na moim osiedlu.

   My nie mieliśmy niestety boiska, dlatego bawiliśmy się na trawniku obok placu zabaw, pod wielką płaczącą wierzbą. Właściwie to trawa rosła już tylko na jego krańcach, wyznaczając nam tym samym pole do gry. Pozostała część terenu była dobrze już udeptaną ziemią, więc do rysowania granic boiska służył nam zwykły patyk lub but. Gdy boisko było już gotowe, wybierało się "matki" (czyli kapitanów drużyn) wg zasady kto pierwszy ten lepszy lub decydował ten, kto przyniósł piłkę. Podział na drużyny wyglądał tak, że albo "matki" na zmianę dobierały sobie zawodników, albo od razu ustawialiśmy się na przeciwległych polach starając się by w każdej z drużyn była zbliżona liczba lepszych i słabszych zawodników. Wiadomo, im więcej osób grających, tym więcej osób do zbijania!

Graliśmy wg następujących zasad:
- wolno poruszać się wyłącznie w obrębie wyznaczonego pola (nie wolno wyjść za linię!),
- kto "dostanie" piłką przechodzi do "matki", łapie piłkę którą jej oddaje lub sam zbija przeciwników (to zależy od wcześniejszej umowy),
- nie liczą się zbicia, jeżeli: piłka odbiła się od ziemi zanim trafiła zawodnika, zawodnik złapał piłkę lub został trafiony, ale ktoś z jego drużyny złapał piłkę zanim dotknęła ona podłoża,
- ten kto przechwyci piłkę, rzuca nią w przeciwników lub może podać ją komuś innemu ze swojej drużyny,
- tylko "matki" mogą zbierać piłki, które wypadną poza boisko,
- po zbiciu wszystkich z danej drużyny, na boisko wchodzi matka, która korzysta z prawa, że może być trzykrotnie zbijana,
- zwycięża drużyna, która wcześniej wybije swych przeciwników wraz z ich matką.


   Na moim osiedlu nie grało się w "Zbijaka", tylko zawsze w "Dwa Ognie". Niektórzy obie gry traktują, jako tożsame, jednak większość osób podkreśla, że różnią się one od siebie. W mojej opinii "Zbijak" jest podobny do międzynarodowej gry zwanej "Dodgeball".
*** Ciekawostka! ***
 Wpisz w Wikipedii hasło "dwa ognie" i najedź kursorem na listę języków znajdującą się w menu po lewej stronie. A co się stanie, jak klikniesz na któreś?

wtorek, 4 lutego 2014

Wstęp do zabawy, czyli..

   Rozmyślając nad tym "jak jest teraz", myślę że warto jest sięgnąć pamięcią do tego "jak to kiedyś było". Co mieliśmy kiedyś a czego nie mamy dziś i czym dysponujemy dzisiaj, a czego nie było kiedyś?

   Coraz częściej w sieci pojawiają się wpisy poświęcone pozytywnym wspomnieniom z lat dzieciństwa obecnych dziś 30-latków. Powstaje coraz więcej portali, blogów i innych witryn poświęconych PRLowskim zwyczajom kolekcjonowania najróżniejszych rzeczy oraz tematyce gier, zabaw podwórkowych.
Również podczas rozmów towarzyskich daje się usłyszeć teksty w stylu "dzisiaj dzieci nie bawią się już swobodnie na podwórku, tak jak to było za moich czasów."

  Faktycznie, patrząc na dzisiejszą młodzież i dzieci bez problemu można zauważyć, że większość czasu wolą spędzać przed komputerem. Dodatkowo też wychodząc na plac zabaw czy boisko zawsze muszą coś ze sobą zabrać - telefon, iPoda, mp3 czy mp4, czasem nawet tablet. Podobnie jest z małymi dziećmi, które do piaskownicy przynoszą reklamówki zabawek, z których część po prostu tam zostaje nie wywołując jakiegokolwiek żalu u dziecka czy rodzica. Dziś ten, który wyjdzie na dwór z piłką nie wzbudza już takiego zainteresowania jak to było dawniej. Właściwie, to w przytłaczającej większości przypadków, w ogóle nie robi on na nikim wrażenia i zwyczajnie przyłącza się do zabawy z tymi, którzy akurat przynieśli ze sobą jakiś gadżet, podczas gdy piłka leży gdzieś pod ławką.

   Jednak, czy można powiedzieć, że to ich wina, że nie wiedzą co tracą? W końcu przyszli na świat pędzący naprzód, w którym trzeba być na bieżąco z nowoczesnymi technologiami oraz gdzie panuje ciągły brak czasu na wszystko. A może, po prostu, nikt im nie pokazał, że można inaczej spędzać czas?

   Prawda jest taka, że dawniej nie było tylu niesamowitych zabawek, ani tym bardziej sklepów, w których by nimi handlowano. Zazwyczaj jedynym na całe miasto sklepem, który z czasem zaczął oferować tego typu towary z Zachodu (pierwsze lalki Barbie czy klocki Lego), był Pewex. Jak się można łatwo domyślić, nie było tego dużo, ani tym bardziej nie było tanio. Z tego powodu byliśmy uczeni szacunku do rzeczy, które otrzymaliśmy, przez co jedna czy dwie zabawki starczały nam na lata. Dziewczynki same szyły sukienki dla swoich lalek, a chłopcy sami reperowali swoje auta, zaś najczęstszym i najlepszym na tamte czasy zakupem była piłka.

   Mało tego, pamiętam że jako dziecko miałam strasznie dużo wolnego czasu! Żaden z rodziców nie myślał wtedy, by zapisywać dzieci na dodatkowe zajęcia i to od najmłodszych lat. Właściwie to takich zajęć nawet nie było - to nowa moda, również przyniesiona z Zachodu, by dzieci już od 3 roku życia objąć specjalistycznym nauczaniem (muzyka, angielski, tańce). Kiedyś albo siedziało się u kolegi czy koleżanki, albo na dworze i to do późnych godzin wieczornych! Oba te miejsca były dla nas drugim domem, gdzie w
tym pierwszym mieliśmy wręcz "przyszywaną" mamę lub ciocię, która nigdy o nas nie zapominała szykując obiad czy kolację. A dzisiaj? Dzisiaj nie mamy czasu i żyjemy w ciągłej obietnicy, że wpadniemy w odwiedziny, albo przyjedziemy na weekend czy ferie, albo że chociaż razem wyskoczymy gdzieś po szkole czy po pracy. Nawet dzieciom odbieramy przyjemność wzajemnej zabawy z kolegą z klasy czy osiedla, gdyż na przeszkodzie stoją nam różne godziny zajęć w szkole i tych dodatkowych, jak też innych naszych, tj.rodziców zobowiązań. W rzeczywistości, zarówno młodzież jak i dorośli znajdują tylko czas na klikanie na Facebooku, który poprzez ilość tzw. lajków daje złudzenie podtrzymywania relacji. Dzieciom w tym czasie wystarczy włączyć na komputerze czy tablecie bajki (najlepiej takie z pozytywnym przesłaniem) czy gry edukacyjne, żeby się nie nudziły i zbytnio nie hałasowały.

    Myślę, że kluczem do sedna sprawy jest właśnie brak jakiejkolwiek integracji z otoczeniem, w którym żyjemy. Sięgając pamięcią wstecz, gdy byłam mała znałam nazwiska przynajmniej kilku, jeśli nie większości sąsiadów z klatki w moim bloku, w bloku moich dziadków oraz na wsi u drugich dziadków. Rzeczą normalną było wtedy, że wszyscy wiedzieli "wszystko" o swoich sąsiadach - który pije, który jest bezrobotny, który bogaty, a który biedny itd. I co najważniejsze NIKOMU TO NIE PRZESZKADZAŁO W ZABAWIE na podwórku!
W tym jednym miejscu na całym świecie rządziły zupełnie inne prawa. Tutaj nie liczyło się to co masz czy jak wyglądasz, lecz tylko to w czym jesteś dobry, a właściwie najlepszy. Mogłeś nosić ubrania po starszym rodzeństwie, mieć piegi lub pryszcze, krzywe nogi lub nosić okulary, o ile tylko: skakałeś najwyżej w gumę do skakania, potrafiłeś najszybciej biegać lub najdalej kopnąć piłkę. Nie było podziałów wiekowych, ani tym bardziej na chłopców i dziewczynki. Jeśli zabawa była drużynowa, to im więcej graczy tym lepiej. Właściwie, to dzięki temu właśnie, że na dworze znajdowali się starsi koledzy, a gdzieś tam dalej na ławeczkach siedzieli sobie tzw. "ławeczkowi"dziadkowie i babcie, wszyscy czuli się tam bezpiecznie i nie potrzebne były (obecne dzisiaj) jakiekolwiek patrole policji. Rodzice w tym czasie byli zazwyczaj w domu, zaś drogą komunikacji były okrzyki przez okno, zgrabnie przypomniane w skeczu kabaretu Łowcy.B "Szczypiorek".

Reasumując  
   Skoro więc przypomnieliśmy sobie jak to było kiedyś, warto wrócić jeszcze na chwilę do tego jak jest teraz. Moim zdaniem, wbrew temu co się powszechnie mówi,  ludzie zaczynają powoli odczuwać zmęczenie i przesyt technologiami w swoim życiu. Coraz więcej osób deklaruje nie oglądanie TV, a wręcz nie posiadanie w domu odbiornika. Podobnie jest z kwestią korzystania z komputera, tym bardziej że jego funkcje stopniowo przejmują smartfony. Swój udział w tym mają między innymi różne kampanie społeczne, typu "Wyloguj się do życia" czy "W którym świecie żyjesz".
   W związku z czym wzrost popularności mają osiedlowe festyny, akcje prorodzinne organizowane w Centrach Handlowych i tym podobne wydarzenia, szczególnie organizowane na świeżym powietrzu.

A co się stało z wspominanymi i to z niemałym sentymentem, grami i zabawami z dzieciństwa?
Obecne pokolenie ich po prostu nie zna! Może i są w internecie o nich jakieś wzmianki, ale nikt ich teraz nie pokazuje. Nie ma starszych kolegów czy koleżanek, którzy zainicjowaliby jakieś zabawy, bo oni też ich na dobrą sprawę nie znają. Im też przecież nikt nie mówił w co i jak grać, a przecież nikt niczego kiedyś nie spisywał. Po prostu się grało!

   Wrócę więc do tego od czego wszystko się zaczęło..
Rozmyślając nad tym "jak jest teraz", przypominając sobie "jak to kiedyś było", warto zastanowić się "jak jeszcze może być?". Dlatego też chciałabym zachęcić wszystkich tych, którzy pamiętają tamte czasy do działania podczas pobytu z dziećmi na placu zabaw. Możecie mi uwierzyć na słowo, że zwykła skakanka i zabawa nawet tylko z własnym dzieckiem w "szczurka" przyciągnie kilku ciekawskich. Od Was tylko zależy czy zaprosicie ich do zabawy! :)