sobota, 12 grudnia 2015

Maluszkowe zabawy

Gdy mój synek był malutki, wyszukałam sobie w internecie różne wierszyki i rymowanki z pokazywaniem, które następnie wydrukowałam, powycinałam i poprzyklejałam sobie do kolorowych karteczek, które przez jakiś czas służyły mi za podręczne ściągawki podczas wspólnych zabaw. Wszystkie te karteczki do dziś przechowywałam w specjalnej kopercie, dzięki czemu nie miałam problemu z ich znalezieniem.
 Dziś jestem już przygotowana do zabawy z moją młodszą córeczką, a jej starszy brat z sentymentem patrzy na nasze wspólne zabawy, do których nie raz sam się przyłącza.

Drogie Mamusie i Tatusiowie, oto świąteczny upominek ode mnie - propozycje zabaw do których potrzebni jesteście tylko Wy i Wasze pociechy. Bawcie się dobrze i napiszcie w komentarzu, jak wiele z nich udało Wam się wypróbować. Wesołych Świąt!

1. Idzie raczek nieboraczek, jak uszczypnie będzie znaczek. Idzie rak nieborak, raz do przodu, a raz wspak. - Paluszki spacerują sobie, np. po rączce i wskakują pod paszkę lub gilgoczą w szyjkę, można też delikatnie uszczypnąć, np w policzek (dzieci bardzo to lubią).

2. Idzie kominiarz po drabinie, fiku-miku już w kominie! - klasyczna zabawa polega na zaplataniu palców, a następnie na przewróceniu dłoni tak, by kciuk (kominiarz) znalazł się w ich środku (kominie), ale z moją 2-latką na razie bawimy się tak z raczkiem (j.w.).

3.  Idzie myszka do braciszka, tu zajrzała, tam wskoczyła, a na koniec tam się skryła!















4. (Zabawa z liczeniem paluszków i łaskotaniem)
Tu, tu sroczka kaszkę warzyła, ogonek sobie sparzyła:
Temu dała na miseczkę/w garnuszku,
Temu dała na łyżeczkę/na paluszku,
Temu dała na patyku,
Temu dała na języku,
a temu nic nie dała i frrr.. odleciała!

Inna wersja:  Tu, tu sroczka kaszkę warzyła, ogonek sobie sparzyła:
Temu dała bo malutki,
Temu dała bo śliczniutki,
Temu, bo grzecznie prosił,
Temu, bo wodę nosił,
a temu nic nie dała, tylko ogonkiem zamieszała i frrr.. poleciała i TU się schowała!

5. (Zabawa z liczeniem paluszków) Biedroneczka pięć kropeczek miała:
     1 od deszczu dostała
     2 od wiatru sinego
     3 od słonka złotego
     4 od dziadka co przechodził drogą
     a 5 sama nie wiem kogo!

6. Policzymy ci się ma:
mam dwie ręce, łokcie dwa, dwa kolanka, nogi dwie - wszystko pięknie zgadza się. Dwoje uszu, oczka dwa, no i buzię też się ma. No a kiedy buzia je, fajnie byłoby mieć buzie dwie!

7. Tu paluszek, tam paluszek - kolorowy mam fartuszek,
Tu jest rączka, a tu druga, a tu oczko do mnie mruga.
Tu jest buźka, tu ząbeczki, tu wpadają cukiereczki.
Tu jest nóżka i tu nóżka, chodź zatańczysz, jak kaczuszka.

Inna wersja: Tu paluszek, tam paluszek, a tu czysty mam fartuszek,
Tu jest rączka, a tu druga, a tu oczko do mnie mruga.
Tu jest czoło, tu są włosy, wszyscy mamy czyste nosy.
Tu są rączki do klaskania, a tu nóżki do tupania.

8. W chlewiku mieszka świnka, co ryjkiem trąca drzwi,
ja pytam "jak się miewasz?" a ona "kwi kwi kwi".
Przy budzie trzy szczeniaczki, podnoszą wielki gwałt,
ja mówię cicho pieski, a one "hau hau hau".
Na drzewie siedzi sroczka, co biały brzuszek ma,
ja mówię jej "dzień dobry", a ona "kra kra kra".
W zagrodzie chodzi kaczka, co krzywe nóżki ma,
ja niosę jej jedzenie, a ona "kwa kwa kwa".

9. Pieje kogut: KUKURYKU, wstawaj mały mój chłopczyku!
Chłopczyk rano się obudził, patrzy ile wkoło ludzi.
Dziękuję ci koguciku, za to twoje KUKURYKU.

10. Ślimak, ślimak wystaw rogi, dam ci sera na pierogi,
jak nie sera, to kapusty, od kapusty będziesz tłusty.

11. Koło graniaste czterokanciaste,
      kółko nam się połamało
      cztery grosze kosztowało,
      a my wszyscy bęc!

12. Lata osa koło nosa,
Lata mucha koło ucha,
Lata bąk koło rąk,
Lecą ważki koło paszki,
Lata pszczoła koło czoła,
Lata mucha koło brzucha,
Lecą muszki koło nóżki,
Biegną mrówki koło główki,
Pełznie gąsieniczka dookoła policzka.

13. Chodź do mamy szybko, szybko,
jesteś mamy małą rybką.
Umyjemy nosek, nóżki,
niech zobaczą to kaczuszki.
Umyjemy mały brzuszek,
tylko nie bój się kaczuszek.
Chodź do mamy szybko, szybko,
jesteś mamy małą rybką.
Bo my bardzo się kochamy!

14. Bierzemy muchy w paluchy (udajemy, że coś chwytamy palcami)
Robimy z muchy placuchy (klepiemy łapką o łapkę)
Kładziemy muchy na blachy (rozkładamy łapki i o coś klepiemy)
I mamy radochy po pachy (łapiemy dziecko za rączki i skręcamy w prawo i w lewo)

15. Szykujemy konika do drogi
Czyścimy kopytka (łaskoczemy/zamiatamy stópkę)
Zakładamy podkóweczkę (rysujemy palcem na stópce dziecka kształt podkowy)
Wbijamy gwoździczek tu ,tu, tu (lekko kujemy w stópkę)
I młoteczkiem: puk, puk, puk (stukamy piąstką)
I pilniczkiem pitu, pitu, pitu (łaskoczemy stópkę)
I gotowe!

Jeszcze raz gorąco zachęcam wszystkich rodziców do wspólnej zabawy:)

niedziela, 23 listopada 2014

Domowe sposoby na różne choroby

    Dzisiejszy wpis będzie nieco odbiegał od pozostałych, a związane jest to z tym, że ostatnimi czasy moja osobista produktywność została ograniczona przez różnego rodzaju wirusy, z którymi przez ostatnie 2 miesiące walczyłam z całą swoją rodziną. To również bezpośrednio przyczyniło się do zaniedbania przeze mnie bloga, bo zwyczajnie zabrakło mi już czasu i spokoju umysły, by wrzucić tu nowy, inspirujący wpis.
   Dlatego postanowiłam przypomnieć wszystkim kilka domowych, sprawdzonych sposobów na różne dolegliwości, z którymi możemy się spotkać my lub nasze dzieci i to nie tylko w okresie jesienno-zimowym.

PRZEZIĘBIENIE, ZATKANY NOS, KASZEL
  Gdy byłam mała, moja mama zawsze szykowała mi kanapki z czosnkiem. Najlepszy jest oczywiście nasz rodzimy-polski czosnek (skórka o lekkim zabarwieniu fioletowym), ale ten z kolei może dla niektórych być zbyt ostry, wówczas warto sięgnąć po chiński (skórka śnieżno-biała), który jest dużo łagodniejszy. Do dziś uwielbiam kanapki z pokrojonym w plasterki czosnkiem. Podobno właśnie krojony mniej traci wartości odżywczych niż ten wyciskany. Zauważyłam natomiast, że jego smak wyostrza się, gdy posypiemy go solą, zaś jest znacznie łagodniejszy, gdy zamiast tego przykryjemy go plasterkiem wędliny. Niektórzy zajadają się również cebulą, która ma ponoć podobne właściwości, ale ja jednak nigdy za nią nie przepadałam.
  W przypadku dzieci, które są zbyt małe lub po prostu nie lubią smaku czosnku, można na noc powiesić im nad głowami "wisiorek" z pokrojonych ząbków lub posmarować pod noskiem maścią majerankową. Starszym dzieciom można też kupić mentolowy sztyft do nosa. Gdy ja byłam mała prawie w moim domu były takie maluteńkie czerwone puszeczki z maścią kamforową, którą się jeszcze smarowało, ale teraz już chyba takich nie produkują.
   Kolejna propozycja, to inhalacje. Dziś jako jedno z obowiązkowych w moim domu urządzeń jest inhalator, który kupiłam przy pierwszym przeziębieniu mojego dziecka i stosuje do dziś. W aptece kupić można sól fizjologiczną i dodatkowo różnego rodzaju krople do nebulizatora, tutaj jednak warto konsultować takie zakupy z lekarzem. Pamiętam jednak, że dawniej nie mając takich luksusów, można było inhalacje przygotować samemu przy pomocy miski, wrzątku, ziół (np. rumianku) i ręcznika. Oprócz tego warto też nieco nawilżyć powietrze w domu kładąc np. mokry ręcznik na kaloryfer lub wieszając na nim pojemnik, do którego wlewa się wodę. W internecie można znaleźć bardzo dużo informacji w tym temacie, np. http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/grypa-i-przeziebienia/domowe-sposoby-na-przeziebienie-inhalacje-na-katar-i-przeziebienie_39766.html.
   Jeszcze jeden sprzęt, który posiadam w domu, to bańki chińskie lub inaczej tzw. bezogniowe. O ile moja mama z zawodu jest pielęgniarką, o tyle ja sama nie potrafiłabym chyba właściwie obsłużyć klasycznych baniek. Jednak, gdy różne domowe i nie tylko sposoby nie przynosiły spodziewanych skutków w leczeniu mojego synka, właśnie babcia przypomniała mi o bańkach. To świetny sposób leczenia przeziębienia, a także mobilizacji układu odpornościowego. Okazuje się też, że te chińskie - odsysane pompką, nie są wcale trudne w obsłudze a dołączona do pudełka instrukcja w sposób obrazowy pokazuje, gdzie i jaką ilość należy ich postawić w zależności od wieku chorego i rodzaju dolegliwości. Największą zaletą takiej kuracji to, że jest niedroga, nieszkodliwa (brak skutków ubocznych), a do tego skutecznie wyciąga chorobę. Jedyna wada, to tymczasowe ślady na plecach.
   W sytuacji, gdy mamy bardzo zatkany nos, a do tego jeszcze mokry kaszel, proponuję zaopatrzyć się w dużą strzykawkę, kawałek gumowej rurki i wodę utlenioną. Jest to sprawdzony sposób, który poleciła mi moja ciotka-laryngolog i który stosuję do dziś, gdy żadne krople do nosa mi już nie pomagają. Otóż, należy w kubeczku przygotować roztwór wody utlenionej (ok. łyżki) z wodą z kranu (pół kubka). Na końcówkę strzykawki należy założyć gumową rurkę (najlepiej, by miała gładkie krawędzie) - nie musi być długa, ok 4-5 cm. Następnie nabieramy roztwór z kubeczka, nachylamy się
nad umywalką i po włożeniu rurki w jedną z dziurek w nosie, energicznie wstrzykujemy zawartość strzykawki. Bardzo ważne jest, by mieć w tym czasie otwartą buzię i nie połykać spływającej wody. Powtarzamy czynność w każdej dziurce w zależności od zapotrzebowania nawet kilka razy dziennie. Jest to prawdę powiedziawszy niezbyt przyjemny sposób na zatkany nos, ale najbardziej skuteczny jaki znam i przede wszystkim bezpieczny nawet dla kobiet w ciąży czy mam karmiących piersią, które z oczywistych przyczyn mają ograniczone możliwości zażywania farmaceutyków.
   Ten sam roztwór, można również stosować do płukania gardła, gdyż działa on jak syrop wykrztuśny. Najlepiej stosować go rano, zaraz po przebudzeniu, by oczyścić gardło z tego co w nocy się tam nazbierało, natomiast nie wolno go już stosować na wieczór, by niepotrzebnie nie wywoływać odruchów kaszlowych podczas snu. W zależności od tego jak późno chodzimy spać, to ostatnie płukanie możemy zrobić do 2-3 h przed snem.
   Oczywiście, warto pamiętać też o takich podstawach, jak ciepły rosół, gorąca herbatka z miodem i cytryną lub sokiem malinowym oraz mleko z miodem i z masłem czy kakao. Dla tych, których boli gardło, miód może okazać się nieco drapiący, dlatego właśnie warto wtedy dodać odrobinę masła do napoju.
   Sprawdzony przeze mnie ostatnio sposób, to moczenie nóg w wodzie z solą, ciepłe skarpety i wygrzewanie się pod kołdrą. Dodatkowo też można przed pójściem spać wziąć jeszcze ciepłą (niektórzy mówią, że gorącą) kąpiel, by jak najbardziej rozgrzać wyziębiony organizm. Choć wydaje się, że już nic prostszego być nie może, to warto tu jednak zaznaczyć, że wszystko na nic się zda, a nawet może przynieść gorsze skutki, jeżeli nie zostaniemy w łóżku przynajmniej kilka godzin.
   Aha i jeszcze jedno - witaminy. Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, że najlepsze witaminy mamy nie w rozpuszczalnych tabletkach czy innych medykamentach, ale w owocach i warzywach. A przy przeziębieniu najbardziej ubywającą, a zatem i niezbędną jest vit. C, której nie wiem czy wiecie, że nie da się przedawkować, ponieważ jej nadmiar jest wydalany z organizmu wraz z moczem. Myślę, że o wiele większą przyjemność sprawi nam sałatka z jabłkami, pomarańczami czy kiwi zamiast garści tabletek.

Na dziś tyle, ale postaram się w miarę możliwości uzupełniać ten pis o kolejne dolegliwości i wskazówki jak sobie z nimi poradzić. Życzę zdrowia!!!

czwartek, 6 listopada 2014

Fundacja Dwa Ognie

Z dumą i rozpierającą wręcz radością, pragnę poinformować wszystkich moich czytelników oraz życzliwe mi osoby, które dopingowały i wspierały mnie w moich działaniach, że Fundacja Dwa Ognie została oficjalnie wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego i zaczyna rozwijać skrzydła.


Misją Fundacji jest tworzenie warunków do integracji międzypokoleniowej lokalnych społeczności oraz ich współdziałania na rzecz prawidłowego rozwoju fizycznego i psychospołecznego dzieci i młodzieży w oparciu o gry i zabawy podwórkowe oraz pożyteczne formy spędzania wolnego czasu.

Co to dokładnie znaczy?


Oznacza to, że moc sprawcza drzemie w nas, we wszystkich tych ludziach, w otoczeniu których przebywają dzieci i młodzież. Mam tu na myśli nie tylko rodziców, nauczycieli czy wychowawców, ale również naszych sąsiadów, młodzież i studentów, przedstawicieli różnych zawodów, jak pani w sklepie czy dzielnicowy policjant i wielu, wielu innych. To od nas - naszej postawy i zaangażowania - zależy, jak wpłyniemy na następne pokolenia, dlatego też, chciałabym zachęcić jak najwięcej osób do działania, byśmy wspólnie kreowali przyszłość naszych dzieci.


Fundacja Dwa Ognie ma być właśnie takim spoiwem łączącym pokolenia wokół wspólnej idei. Największym i najważniejszym wyzwaniem przed jakim stoi na początku swojej działalności jest zdobycie zaufania, przychylności oraz wsparcia od wszystkich tych dla których Fundacja powstała, tj. nas i naszych dzieci. Jestem głęboko przekonana, że bez względu na wszelkie przeciwności uda nam się zjednoczyć wokół wspólnej idei: rozwój poprzez powrót do tradycji, a wszystko to w atmosferze zabawy i wspólnej aktywności.
Wierzę, że sięgając do tego najlepsze pamiętamy z naszej przeszłości i pokazując to naszym najmłodszym, sprawimy że i oni będą niegdyś z uśmiechem na twarzy patrzeć wstecz. 


Fundacja Dwa Ognie szuka wolontariuszy do współpracy, dlatego zapraszam serdecznie wszystkich chętnych, bez względu na wiek, wykształcenie czy miejsce zamieszkania, do przyłączenia się do nas i wspierania nas w realizacji naszej misji. Więcej informacji znajduje się pod adresem: www.facebook.com/fundacja2ognie
Dla tych, którzy byliby zainteresowani działaniem z tzw. wolnej stopy, powstał Klub Sympatyków Zabawy i Efektywnego Wypoczynku, w skrócie "SZEW": www.facebook.com/groups/KlubSZEWktórego hasłem przewodnim jest:
"PRZYSZYJ SIĘ DO NAS i powiedz innym, jak nas znaleźć!"

Jeszcze raz serdecznie wszystkich zapraszam!

niedziela, 2 listopada 2014

1 i 2 listopada

W Święto Zmarłych oraz Zaduszki odwiedzamy groby zmarłych z naszej rodziny i modlimy się w ich intencji. Tradycyjnie zapalamy znicze i składamy piękne kwiaty, wieńce lub też innego typu ozdoby mające być symbolem pamięci o nich.
Ale czy na pewno wspominamy ich w ten sam sposób, jak byśmy sobie życzyli by kiedyś wspominano nas? Czy nasze dzieci wiedzą co kryje się pod otoczką tych świątecznych obrzędów?
Jeśli nie, to wykorzystaj ten czas mądrze i stojąc nad grobem dawno nieżyjącej babci, opowiedz swojemu dziecku jakąś krótką historię z nią związaną. Może to być np. wspomnienie tego, jak będąc w tym samym wieku co obecnie Twoja pociecha, wspólnie z Bunią lepiliście pierogi. Wspomnij też o tych niesamowitych historiach z czasów wojny, które czasem opowiadał Ci dziadek. Nawet, jeśli Tobie nie udało się kogoś spotkać, to opowiedz o tym w kontekście całej swojej rodziny i wyjaśnij dziecku, że śp. ciocia, była żoną tego wujka, który jest rodzonym bratem Twojej mamy.
Dzięki temu Twoje dziecko pozna lepiej swoją rodzinę, dowie się kim byli Ci ludzie, o których teraz mówi się zwyczajnie "zmarli", a co najważniejsze zbliży się do Ciebie.

środa, 17 września 2014

Niebezpieczny plac zabaw

    Gdy dwa dni temu byłam ze swoją młodszą córką na spacerze zatrzymałyśmy się na chwilę na niewielkim placu zabaw, gdzie znajdowały się tylko: piaskownica, ruchoma kładka i dwie huśtawki.
Chwilę przed naszym przyjściem spotkały się tam dwie, około 7-letnie dziewczynki, które poszły się pohuśtać i od razu zaczęły rozmowę na temat tego, czym mogłyby się potem zająć. Jedna z nich zaproponowała najpierw, by poszły się pobawić na" tych niebieskich metalowych rurach", wskazując na trzepak, znajdujący się obok opustoszałego i zaniedbanego boiska do piłki nożnej, ale druga odmówiła argumentując, że łatwo można z niego spaść. Następnie wskazała na ruchomą kładkę, na której bawiłam się ze swoją niunią, ale i ten pomysł się nie spodobał, gdyż nie dość, że akurat "jest tam teraz dzidziuś", to jeszcze "może wejść w palca drzazga", a to strasznie boli. Została już więc tylko piaskownica, gdzie można by pomyśleć, że oprócz pobrudzonych ubrań raczej nie ma przeciwwskazań do zabawy, a jednak.. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu okazało się, że "jak się przewrócisz na piasek to możesz go połknąć i się nim zadławić". Co ciekawe jedna z mam, była równie zaskoczona, co ja, druga zaś tylko przytakiwała głową. To właśnie zdarzenie zmotywowało mnie do dzisiejszego wpisu, bo jak żyję, to nie słyszałam jeszcze by ktoś (a już w szczególności dziecko) do tego stopnia analizował, co złego może się przydarzyć na placu zabaw.
   Właściwie, to wspominając swoje dzieciństwo, mogę śmiało stwierdzić, że najwięcej radochy dawały nam najbardziej ryzykowne zabawy. Od razu chciałabym zaznaczyć, że nie mam na celu nikogo namawiać do czegokolwiek, a już na pewno nie do prześcigania się w wymyślaniu niebezpiecznych zabaw.
   Bawiliśmy się zarówno w zabawy ogólnie znane, jak też sami wymyślaliśmy swoje w zależności od tego ile było osób i jakie skarby udało nam się znaleźć. I tak, np.:
- mając długie kije i możliwość chowania się za jakimiś krzakami, mogliśmy się bawić się w budowanie szałasów lub kryjówek; pojedynczymi patykami, z kolei bawiliśmy się w piratów, ninje lub policjantów i złodziei;
- bawiliśmy się też kapslami, a to trafiając nimi do celu (np. pstrykając, rzucając lub tocząc), albo robiąc wyścigi kapsli w piaskownicy  - budowało się wtedy trasę z różnymi przeszkodami, pagórkami, skoczniami, pochylniami, uskokami i kto wie co tam jeszcze było;
- znana jeszcze z czasów, gdy nasi dziadkowie byli dziećmi - gra nożem na ziemi; jedną z najbardziej popularnych była rysowana na ziemi tarcza z okręgami, z których najmniejszy, znajdujący się po środku miał 12 punktów a największy 1. Była też gra w grzyba - tam gdzie się wbił nóż, rysowało się grzyba i tak powstawała trasa, po której musiał przejść każdy z zawodników. Jak się nie wbił w ziemię to wtedy przeciwnik rzucał. Musiał przejść najpierw wszystkie istniejące grzyby a potem tworzył nowe punkty. Jak się ryzykowało to można było daleko rzucić i miało się spokój z przeciwnikami na kilka tur;
- dość niebezpiecznym było skakanie z metalowych huśtawek na odległość; cały trik polegał na tym, by dobrze rozbujać huśtawkę, która potem wyrzucała w powietrze jak katapulta. Ale tak bawiliśmy się tylko na placach zabaw w całości wysypanych piaskiem;
- nieraz bawiliśmy się też w piwnicach, szczególnie gdy jednym z elementów zabawy było chowanie się;
- jeśli tylko się dało, to wspinaliśmy się na drzewa, murki, garaże itp.
- strzelało się z kapiszonów i petard, albo przyczepiało się rozżarzone zapałki do sufitów na klatkach schodowych, bardziej pomysłowi potrafili robić bomby dymne z saletry;
- kiedy jeszcze za szklane butelki można było w sklepie dostać kaucję (chyba ok. 30 gr za jedną), zbierało się z całego osiedla puste butelki po piwie, a potem kupowało za to gumy Donald lub Turbo;
- huśtaliśmy się także na gałęziach płaczącej wierzby;

   Ogólnie mówiąc, rodzice wpajali nam podstawowe reguły, których mieliśmy przestrzegać i z których najważniejsza, to by na siebie uważać i by nie zrobić sobie lub komuś innemu krzywdy. Zdarzały się oczywiście większe urazy, jak złamania, podbite oczy czy rany z krwią, ale w większości przypadków kończyło się najwyżej na kilku siniakach czy zadrapaniach. Każda taka nieszczęśliwie kończąca się przygoda, była dla nas nauczką, wzbogacającą nasze doświadczenie. Najważniejsze w tym wszystkim było jednak to, że mieliśmy sporo swobody i spędzaliśmy praktycznie całe dnie w kolegami i koleżankami na dworze. Dlatego może warto się zastanowić, czy chroniąc swoje dzieci przed każdym potencjalnym zagrożeniem, nie odbieramy im przyjemności z zabawy i satysfakcji z samodzielnego zdobywania doświadczenia?

wtorek, 12 sierpnia 2014

Granie w gumę zamiast Fitness!

   Ostatnimi czasy bardzo modne staje się tzw. życie FIT.  Jak grzyby po deszczu powstają inicjatywy,
zachęcające do aktywnego spędzania czasu, wprowadzania zbilansowanej diety do jadłospisu czy w ogóle ekologicznego stylu życia. A wszystko to spowodowane jest naszym trybem życia i zwykłym brakiem ruchu, bo przecież albo jesteśmy zbyt zmęczeni, albo zwyczajnie nie mamy czasu i odkładamy wszystko na później. Niestety o ile w sytuacji dorosłych modnym jest chodzenie na różnego rodzaju zajęcia typu fitness, pilates czy jogę, o tyle w przypadku dzieci czy młodzieży takie rozwiązania nie są zbyt popularne. Chłopcy powinni uprawiać sport - grać w piłkę, jeździć na rowerze czy chodzić na karate. Dziewczynki mogą np. skakać w gumę, na skakance, tańczyć albo też jeździć na rowerze. I tak powinno być, ale jak przekonać własne dziecko do aktywności, gdy sami siedzimy z nosem w telewizorze lub w internecie?

   Dziś jednak chcialabym skupic uwagę na Paniach i cofnac się do okresu dzieciństwa i beztroskich zabaw na dworze. Nie wiem, jak inne kobitki, ale ja mając 10 lat miałam świetną kondycję i równie dobrą koordynację ruchową. Potrafiłam np. całymi dniami skakać w gumę z przerwami na wspólne zabawy z piłką na boisku. I tak było praktycznie do ukończenia podstawówki. Później już więcej czasu spędzałam na dodatkowych zajęciach pozalekcyjnych, takich jak SKS'y czy próby z zespołem, a raz w tygodniu chodziłam z koleżankami na dyskoteki.

   Ale teraz w ogóle nie widać, żeby ktoś skakał w gumę. Mało tego, gdy kiedyś próbowałam podpytać się dziewczyn w wieku 11-12 lat o to, czy mogłyby mi pokazać, jak należy to robić, okazało się, że w ogóle nie potrafią!!! A przecież dawniej na każdym osiedlu widać było dziewczyny skaczące w gumę. To samo na terenie szkoły.  Guma do skakania znajdowała się w plecaku tak samo obowiązkowo,jak piórnik czy zeszyty. Pamiętam, jak na każdej przerwie, chowałyśmy się z koleżankami w łazience, ponieważ nauczycielki nie pozwalały nam skakać na korytarzu, a gdy było ciepło na dworze bawiłyśmy się przed szkołą.

Drogie Panie, czas to zmienić!!!
Kilkanaście minut skakania w gumę, to jak półgodziny fitnessu!!!*
*Kto mi nie wierzy, niech sprawdzi, a potem napisze o tym w komentarzu.


Dlaczego akurat guma? Bo regularne skakanie w gumę niesie ze sobą szereg korzyści:
1. zabawa między lekcjami jest idealnym sposobem na spożytkowanie rozpierającej dzieci energii, dzięki czemu łatwiej będzie się skupić na lekcjach,
2. regularne podskakiwanie bardzo dobrze wpływa na: kondycję fizyczną, koordynację ruchową oraz zwinność i płynność ruchów, co przekładać się będzie też na aktywność i dobre wyniki z W-F'u,
3. regularna zabawa uczy balansowania ciałem i utrzymania równowagi, co bardzo minimalizuje szanse na upadek czy np. skręcenie kostki,
4. w zabawie tej nie ma tak na prawdę znaczenia różnica wieku, a wspólne skakanie w gumę ułatwia wręcz przełamywanie pierwszych lodów i może utrwalić późniejsze znajomości,
5. nie ma znaczenia wygląd czy pochodzenie z biedniejszej rodziny, bo licza sie wyłącznie umiejętności
i ostatnie, choć równie ważne, to to, że taka guma kosztuje w granicach 2-3 zł!

   Jeśli już kogoś przekonałam, to zachęcam gorąco do obejrzenia materiału filmowego, który powstał dzięki moim dwóm przesympatycznym sąsiadkom Ali i Monice (za zgodą ich mamy) oraz niezastąpionemu koledze Pawłowi, który go zmontował.

   Na pierwszym filmie prezentuję Wam gry oraz sposób,w jaki skakało się u nas na osiedlu w latach '90:

Są to kolejno: "ZWYKŁE", "TYDZIEŃ", "BANAN" i "BIGOS".
Jak widać jest to dosłowne skakanie poszczególnych układów (nie stosuje się tu innych form w stylu chodzenie czy zaplątywania się w gumę) na różnych wysokościach ułożenia gumy, tj. kostkach, kolankach, udkach, bioderkach, pasie, pachach, szyjce i rękach. Początkowo każdy z tych układów skacze się pojedynczo, a w kolejnych poziomach już się je łączy. Gdy nie możliwe jest już skakanie, wówczas wchodzi się do środka gumy i skacze rozpościerając ręce, jak to robią dziewczynki na swoim filmiku.

   Kolejny filmik zawiera współczesny sposób skakania w Lublinie:
Dziewczynki prezentują jedną grę "TYDZIEŃ", ale odtwarzaną nie dość że na różnych wysokościach, to jeszcze w różnych układach gumy i tak kolejno są to: "normalna wersja (bez nazwy)", "KOPERTA", "SZEROKA DROGA", "MARCHEWKA", "PALUSZEK", "KRZYŻYK" i "KAPUSTA". Dodatkowo dziewczynki prezentują wersję na kolanka, uda (bioderka i pas), szyjkę i rączki.
Na koniec jeszcze prezentujemy ułożenie gumy na rożnych wysokościach.

Skoro wszystko już jasne, to do dzieła!!! :)

piątek, 8 sierpnia 2014

Moda własnej roboty

   Nie zawsze w sklepach jest to czego potrzebujemy, tak jak nie zawsze moda odnosi się tylko i wyłącznie do tego co prezentują nam magazyny czy czasopisma. Otóż był taki czas, gdy modnym było, by samemu sobie zrobić ozdoby i wcale nie z gotowych, plastikowych zestawów, ale według własnego pomysłu. To co było wówczas najważniejsze, to własny styl!
   Podobnie jak tworzyło się kreacje dla lalek, własnoręcznie tworzyło się też rzeczy dla nas samych -począwszy od biżuterii, naszywek i różnego rodzaju ozdób, po plecaki, torby czy ubrania. Właściwie, to nie było rzeczy, której nie dałoby się zrobić samemu! Potrafiliśmy stworzyć coś z niczego, jak MacGyver i równie kreatywnego co pomysły bajkowego Dobromira.

   Kiedy w Stanach Zjednoczonych była moda na darcie spodni na kolanach i obcinanie nogawek, u nas nie tylko przerabiało się je w krótkie szorty, ale można powiedzieć że dawano im nowe życie. Ja sama, choć przyznam szczerze nie mam talentu krawieckiego, to mogę się pochwalić że własnoręcznie z nogawek od starych spodni taty, uszyłam sobie piórnik i plecak-worek, zawiązywany na sznurek, z dodatkową kieszonką na guzik i ramionami zrobionymi z długiego suwaka. Tak Drodzy Państwo! Choć może nie byłam pierwsza na świecie, to pamiętam że w tamtym czasie  zrobiłam furorę w szkole, gdy pokazałam wszystkim, że mogę swój plecak nosić klasycznie lub jako torbę na ramię.
  A kto jeszcze pamięta jak się robiło super modne bluzki i sukienki z frędzlami? O tak, to dopiero był hicior! Nie potrzebna była maszyna do szycia. Zwyczajnie, brało się jakąś starą bluzkę lub T-shirt i nożyczkami nadawało się jej nowy kształt. Można było powycinać wąskie paski u dołu, czasem na rękawach albo zrobić tylko jedno nacięcie z przodu, po środku, a końce zapleść w węzeł, by odsłonić brzuch. To w lecie, a na zimę można było np. zrobić sobie ciepłą kamizelkę, obcinając lub wypruwając ze swetra rękawy. Miałam taki jeden, włochaty, który tak właśnie potraktowałam, a z obciętych rękawów zrobiłam sobie niepowtarzalną okładkę do segregatora.
   A propos eksperymentowania z ubraniami, to można je było jeszcze dodatkowo pokolorować, używając barwników do tkanin (podobno pomysł na tworzenie tych niepowtarzalnych plam na koszulkach przyszedł do nas z Afryki). Dziś ta moda na przycinanie i farbowanie ciuchów powraca, choć trzeba przyznać że w bardziej estetycznej i uporządkowanej formie, dzięki publikowanym w internecie tutorialom.
   Jednak najpopularniejszymi rzeczami "hand-made" (tłum. robione ręcznie), były ozdoby plecione z kolorowej muliny: pierścionki, bransoletki, opaski na głowę czy naszyjniki.
Miały przeróżne kolory i kształty (m.in. proste, zygzaki, serduszka) i do tego każdy umiał je zrobić - nawet chłopcy! Cały sekret tkwił w odpowiednim zawiązywaniu supełków. Ci bardziej wprawieni bez problemu wyplatali na nich słowa, a nawet całe zdania, dzięki czemu własnoręcznie wykonane bransoletki służyły często, jako dowód wzajemnej sympatii wśród przyjaciół lub miłości dla zakochanych. Ja do dziś mam jeden taki niedokończony pasek, który służy mi jako zakładka do książki.
    Własnoręcznie wykonane rzeczy, robiło się nie tylko dla siebie, ale także wtedy, gdy chciano komuś zrobić przyjemność. Najprościej oczywiście było zrobić tradycyjną laurkę, ale to głównie robiły dzieci. Starsi najczęściej wybierali się na spacer, podczas którego okazywali swoje uczucia. Dziewczyny np. zbierały kwiaty, z których wyplatały później różne wianki, a chłopaki wycinali coś (np. serduszka) z kawałka wysuszonej kory albo zwyczajnie wyrzynali w drzewie lub na czymkolwiek zrobionym z drewna, inicjały swoje i swojej wybranki, które otaczali sercem. W tamtych czasach nie liczyła się zasobność Twojego portfela i co można za to kupić, ale to by umieć pokazać swoje oddanie, nie mając przy sobie nawet przysłowiowej "złamanej złotówki".

     Dawniej rzeczy miały zupełnie inne znaczenie. Bardziej doceniano to co się miało, dzięki czemu wszystko było maksymalnie wykorzystywane, nawet przez kolejne pokolenia. Teraz zalewani jesteśmy tanimi, często też marnej jakości rzeczami, które w bardzo szybkim tempie trafiają na śmietnik. Recykling miał wówczas zupełnie inne znaczenie niż teraz!


 A co Wy potrafiliście sami zrobić?