wtorek, 12 sierpnia 2014

Granie w gumę zamiast Fitness!

   Ostatnimi czasy bardzo modne staje się tzw. życie FIT.  Jak grzyby po deszczu powstają inicjatywy,
zachęcające do aktywnego spędzania czasu, wprowadzania zbilansowanej diety do jadłospisu czy w ogóle ekologicznego stylu życia. A wszystko to spowodowane jest naszym trybem życia i zwykłym brakiem ruchu, bo przecież albo jesteśmy zbyt zmęczeni, albo zwyczajnie nie mamy czasu i odkładamy wszystko na później. Niestety o ile w sytuacji dorosłych modnym jest chodzenie na różnego rodzaju zajęcia typu fitness, pilates czy jogę, o tyle w przypadku dzieci czy młodzieży takie rozwiązania nie są zbyt popularne. Chłopcy powinni uprawiać sport - grać w piłkę, jeździć na rowerze czy chodzić na karate. Dziewczynki mogą np. skakać w gumę, na skakance, tańczyć albo też jeździć na rowerze. I tak powinno być, ale jak przekonać własne dziecko do aktywności, gdy sami siedzimy z nosem w telewizorze lub w internecie?

   Dziś jednak chcialabym skupic uwagę na Paniach i cofnac się do okresu dzieciństwa i beztroskich zabaw na dworze. Nie wiem, jak inne kobitki, ale ja mając 10 lat miałam świetną kondycję i równie dobrą koordynację ruchową. Potrafiłam np. całymi dniami skakać w gumę z przerwami na wspólne zabawy z piłką na boisku. I tak było praktycznie do ukończenia podstawówki. Później już więcej czasu spędzałam na dodatkowych zajęciach pozalekcyjnych, takich jak SKS'y czy próby z zespołem, a raz w tygodniu chodziłam z koleżankami na dyskoteki.

   Ale teraz w ogóle nie widać, żeby ktoś skakał w gumę. Mało tego, gdy kiedyś próbowałam podpytać się dziewczyn w wieku 11-12 lat o to, czy mogłyby mi pokazać, jak należy to robić, okazało się, że w ogóle nie potrafią!!! A przecież dawniej na każdym osiedlu widać było dziewczyny skaczące w gumę. To samo na terenie szkoły.  Guma do skakania znajdowała się w plecaku tak samo obowiązkowo,jak piórnik czy zeszyty. Pamiętam, jak na każdej przerwie, chowałyśmy się z koleżankami w łazience, ponieważ nauczycielki nie pozwalały nam skakać na korytarzu, a gdy było ciepło na dworze bawiłyśmy się przed szkołą.

Drogie Panie, czas to zmienić!!!
Kilkanaście minut skakania w gumę, to jak półgodziny fitnessu!!!*
*Kto mi nie wierzy, niech sprawdzi, a potem napisze o tym w komentarzu.


Dlaczego akurat guma? Bo regularne skakanie w gumę niesie ze sobą szereg korzyści:
1. zabawa między lekcjami jest idealnym sposobem na spożytkowanie rozpierającej dzieci energii, dzięki czemu łatwiej będzie się skupić na lekcjach,
2. regularne podskakiwanie bardzo dobrze wpływa na: kondycję fizyczną, koordynację ruchową oraz zwinność i płynność ruchów, co przekładać się będzie też na aktywność i dobre wyniki z W-F'u,
3. regularna zabawa uczy balansowania ciałem i utrzymania równowagi, co bardzo minimalizuje szanse na upadek czy np. skręcenie kostki,
4. w zabawie tej nie ma tak na prawdę znaczenia różnica wieku, a wspólne skakanie w gumę ułatwia wręcz przełamywanie pierwszych lodów i może utrwalić późniejsze znajomości,
5. nie ma znaczenia wygląd czy pochodzenie z biedniejszej rodziny, bo licza sie wyłącznie umiejętności
i ostatnie, choć równie ważne, to to, że taka guma kosztuje w granicach 2-3 zł!

   Jeśli już kogoś przekonałam, to zachęcam gorąco do obejrzenia materiału filmowego, który powstał dzięki moim dwóm przesympatycznym sąsiadkom Ali i Monice (za zgodą ich mamy) oraz niezastąpionemu koledze Pawłowi, który go zmontował.

   Na pierwszym filmie prezentuję Wam gry oraz sposób,w jaki skakało się u nas na osiedlu w latach '90:

Są to kolejno: "ZWYKŁE", "TYDZIEŃ", "BANAN" i "BIGOS".
Jak widać jest to dosłowne skakanie poszczególnych układów (nie stosuje się tu innych form w stylu chodzenie czy zaplątywania się w gumę) na różnych wysokościach ułożenia gumy, tj. kostkach, kolankach, udkach, bioderkach, pasie, pachach, szyjce i rękach. Początkowo każdy z tych układów skacze się pojedynczo, a w kolejnych poziomach już się je łączy. Gdy nie możliwe jest już skakanie, wówczas wchodzi się do środka gumy i skacze rozpościerając ręce, jak to robią dziewczynki na swoim filmiku.

   Kolejny filmik zawiera współczesny sposób skakania w Lublinie:
Dziewczynki prezentują jedną grę "TYDZIEŃ", ale odtwarzaną nie dość że na różnych wysokościach, to jeszcze w różnych układach gumy i tak kolejno są to: "normalna wersja (bez nazwy)", "KOPERTA", "SZEROKA DROGA", "MARCHEWKA", "PALUSZEK", "KRZYŻYK" i "KAPUSTA". Dodatkowo dziewczynki prezentują wersję na kolanka, uda (bioderka i pas), szyjkę i rączki.
Na koniec jeszcze prezentujemy ułożenie gumy na rożnych wysokościach.

Skoro wszystko już jasne, to do dzieła!!! :)

piątek, 8 sierpnia 2014

Moda własnej roboty

   Nie zawsze w sklepach jest to czego potrzebujemy, tak jak nie zawsze moda odnosi się tylko i wyłącznie do tego co prezentują nam magazyny czy czasopisma. Otóż był taki czas, gdy modnym było, by samemu sobie zrobić ozdoby i wcale nie z gotowych, plastikowych zestawów, ale według własnego pomysłu. To co było wówczas najważniejsze, to własny styl!
   Podobnie jak tworzyło się kreacje dla lalek, własnoręcznie tworzyło się też rzeczy dla nas samych -począwszy od biżuterii, naszywek i różnego rodzaju ozdób, po plecaki, torby czy ubrania. Właściwie, to nie było rzeczy, której nie dałoby się zrobić samemu! Potrafiliśmy stworzyć coś z niczego, jak MacGyver i równie kreatywnego co pomysły bajkowego Dobromira.

   Kiedy w Stanach Zjednoczonych była moda na darcie spodni na kolanach i obcinanie nogawek, u nas nie tylko przerabiało się je w krótkie szorty, ale można powiedzieć że dawano im nowe życie. Ja sama, choć przyznam szczerze nie mam talentu krawieckiego, to mogę się pochwalić że własnoręcznie z nogawek od starych spodni taty, uszyłam sobie piórnik i plecak-worek, zawiązywany na sznurek, z dodatkową kieszonką na guzik i ramionami zrobionymi z długiego suwaka. Tak Drodzy Państwo! Choć może nie byłam pierwsza na świecie, to pamiętam że w tamtym czasie  zrobiłam furorę w szkole, gdy pokazałam wszystkim, że mogę swój plecak nosić klasycznie lub jako torbę na ramię.
  A kto jeszcze pamięta jak się robiło super modne bluzki i sukienki z frędzlami? O tak, to dopiero był hicior! Nie potrzebna była maszyna do szycia. Zwyczajnie, brało się jakąś starą bluzkę lub T-shirt i nożyczkami nadawało się jej nowy kształt. Można było powycinać wąskie paski u dołu, czasem na rękawach albo zrobić tylko jedno nacięcie z przodu, po środku, a końce zapleść w węzeł, by odsłonić brzuch. To w lecie, a na zimę można było np. zrobić sobie ciepłą kamizelkę, obcinając lub wypruwając ze swetra rękawy. Miałam taki jeden, włochaty, który tak właśnie potraktowałam, a z obciętych rękawów zrobiłam sobie niepowtarzalną okładkę do segregatora.
   A propos eksperymentowania z ubraniami, to można je było jeszcze dodatkowo pokolorować, używając barwników do tkanin (podobno pomysł na tworzenie tych niepowtarzalnych plam na koszulkach przyszedł do nas z Afryki). Dziś ta moda na przycinanie i farbowanie ciuchów powraca, choć trzeba przyznać że w bardziej estetycznej i uporządkowanej formie, dzięki publikowanym w internecie tutorialom.
   Jednak najpopularniejszymi rzeczami "hand-made" (tłum. robione ręcznie), były ozdoby plecione z kolorowej muliny: pierścionki, bransoletki, opaski na głowę czy naszyjniki.
Miały przeróżne kolory i kształty (m.in. proste, zygzaki, serduszka) i do tego każdy umiał je zrobić - nawet chłopcy! Cały sekret tkwił w odpowiednim zawiązywaniu supełków. Ci bardziej wprawieni bez problemu wyplatali na nich słowa, a nawet całe zdania, dzięki czemu własnoręcznie wykonane bransoletki służyły często, jako dowód wzajemnej sympatii wśród przyjaciół lub miłości dla zakochanych. Ja do dziś mam jeden taki niedokończony pasek, który służy mi jako zakładka do książki.
    Własnoręcznie wykonane rzeczy, robiło się nie tylko dla siebie, ale także wtedy, gdy chciano komuś zrobić przyjemność. Najprościej oczywiście było zrobić tradycyjną laurkę, ale to głównie robiły dzieci. Starsi najczęściej wybierali się na spacer, podczas którego okazywali swoje uczucia. Dziewczyny np. zbierały kwiaty, z których wyplatały później różne wianki, a chłopaki wycinali coś (np. serduszka) z kawałka wysuszonej kory albo zwyczajnie wyrzynali w drzewie lub na czymkolwiek zrobionym z drewna, inicjały swoje i swojej wybranki, które otaczali sercem. W tamtych czasach nie liczyła się zasobność Twojego portfela i co można za to kupić, ale to by umieć pokazać swoje oddanie, nie mając przy sobie nawet przysłowiowej "złamanej złotówki".

     Dawniej rzeczy miały zupełnie inne znaczenie. Bardziej doceniano to co się miało, dzięki czemu wszystko było maksymalnie wykorzystywane, nawet przez kolejne pokolenia. Teraz zalewani jesteśmy tanimi, często też marnej jakości rzeczami, które w bardzo szybkim tempie trafiają na śmietnik. Recykling miał wówczas zupełnie inne znaczenie niż teraz!


 A co Wy potrafiliście sami zrobić?